Przeżycia zamiast rzeczy. Konsumpcjonizm i walka ze stresem

konsumpcjonizm

Jakiś czas temu pisałam na blogu o przyszłości pieniędzy. O tym, że niebawem mogą one zniknąć lub co najmniej stracić na znaczeniu. Ciężko oczywiście przewidzieć, co wydarzy się w przyszłości. Jednak już teraz możemy zaobserwować, że konsumpcjonizm powoli traci swoich największych wyznawców. 

Konsumpcjonizm bye-bye

Kiedyś koniecznym było posiadanie na własność mieszkania, samochodu. Nawet za cenę kredytu wiążącego niemal na całe życie. Teraz coraz częściej wynajmujemy zamiast kupować – w szczególności widoczne jest to jeśli chodzi o samochody. Powstaje coraz więcej firm, które oferują wynajem aut. Coraz więcej z nas decyduje się też na dojeżdżanie do pracy komunikacją miejską, rowerem, czy nawet hulajnogą. Wydaje się, że samochód powoli przestaje być symbolem statusu, a staje się nim bardziej świadome życie. Myślę, że z czasem te trendy będą się tylko nasilać.

Będziemy wieść coraz bardziej minimalistyczne życie, kupować coraz mniej rzeczy, za to stawiać na jakość i zwracać uwagę na miejsce i warunki produkcji. Coraz popularniejsza będzie idea less-waste czy zero waste. A w odleglejszej przyszłości wiele rzeczy wyprodukujemy sami w domu. Ręcznie lub dzięki domowej drukarce 3D. 

Mniej kupować, więcej przeżywać

Ale ponad wszystko – będziemy kupować mniej przedmiotów. Będziemy bardziej zainteresowani kupowaniem… doświadczeń i przeżyć. Konsumpcjonizm zniknie także jeśli chodzi o prezenty. Zamiast kupować kolejną rzecz, z którą nie wiadomo co zrobić, nietrafioną książkę, czy niedobrany ciuch – lepiej sprezentować bliskiej osobie emocje i doznania. Firm, które takie doznania oferują, także powstaje coraz więcej. Jedną z nich jest Prezent Marzeń

Można zamówić u nich masaż, pobyt w SPA, lub coś bardziej ekstremalnego, na przykład lot paralotnią! Dla siebie lub dla kogoś. Ten niematerialny prezent ma symboliczny wymiar materialny: bardzo ładnie zapakowany voucher, umieszczony w grawerowanej, metalowej puszce. Jest na nim też miejsce na wpisanie życzeń. Wręczyłam taki prezent koleżance na pożegnanie, gdy odchodziła z pracy, i myślę, że sprawiłam jej tym dużą radość.  

Sama też wybrałam się na floating, czyli sesję izolacji sensorycznej w Endorfii w Gdańsku. Zawsze chciałam tego spróbować, ale jakoś nie było okazji. Prezent Marzeń w końcu dostarczył mi skutecznego pretekstu, aby się wybrać. 

Czym jest floating? Polega na unoszeniu się na powierzchni roztworu wody i soli w specjalnie przygotowanej do tego kabinie. Kabina izolacji sensorycznej to dźwiękoszczelne pomieszczenie, w której odcinasz się od wszelkich bodźców: dźwiękowych, wzrokowych (unosisz się w całkowitej ciemności). Nie czujesz ciężaru własnego ciała. Temperatura wody (35 stopni) jest zbliżona do temperatury skóry, w związku z tym tracimy poczucie granicy pomiędzy ciałem a wodą. Godzinna sesja w kabinie porównywalna jest to czterech godzin regenerującego snu. Rozluźnieniu całego ciała towarzyszy uwolnienie do krwiobiegu hormonów szczęścia – endorfin. Tak przynajmniej możemy przeczytać na stronie. A jak było w rzeczywistości?

W stanie nieważkości

Przez godzinę unosiłam się w ciepłej, słonej wodzie, w całkowitych ciemnościach i ciszy. Było to bardzo przyjemne uczucie. Po zabiegu moja skóra była przyjemnie miękka, humor też zdecydowanie mi się poprawił. Jednak momentami ciężko mi było wyciszyć pogoń myśli w głowie. Musiałam co jakiś czas kontrolować to i przywołać mózg do porządku. Pewnie musiałabym kilka razy wybrać się na floating, aby nauczyć się wyciszać myśli zupełnie.

Dlaczego zdecydowałam się wybrać w końcu na floating? Chociaż ostatnio moje życie bardzo kręci się wokół zdrowia i zdrowego trybu życia, przekonały mnie innego rodzaju argumenty. 

Deprywacja sensoryczna podobno powoduje także wzrost kreatywności. Przyczyną pojawiania się wzmożonego twórczego myślenia jest koncentracja osiągnięta dzięki ograniczeniu stymulacji sensorycznej. Następuje synchronizacja pracy obu półkul mózgowych, dająca równowagę i harmonię. Zwiększenie kreatywności następuje również poprzez fakt, iż podczas floatingu umysł samoczynnie wchodzi w stan alpha i theta. Stan theta charakterystyczny dla głębokiej medytacji pozwala na pojawianie się „olśnienia”, gdyż mamy wówczas dostęp do idei pochodzących z nieświadomości i intuicji.

Brzmi to bardzo skomplikowanie, i paradoksalnie właśnie to mnie najbardziej zachęciło. Zresztą nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że najlepsze pomysły przychodzą do głowy, kiedy uda się wyciszyć ten szum komunikacyjny, który towarzyszy nam niemal cały czas.

Na pewno było to też bardzo odstresowujące doświadczenie! Zresztą pieniądze (a dokładniej pogoń za nimi) są też ważnym źródłem stresu. Wydaje mi się, że za dużo o nich myślimy, przykładamy do nich zbyt dużą wagę. Ścigamy się w prezentowaniu swojego stanu posiadania, wciąż stresując się, że ktoś zrobi to od nas lepiej, skuteczniej. I właśnie to podobało mi się w tym doświadczeniu najbardziej, że za jednym razem udało mi się ograniczyć dwie rzeczy, których nie lubię – konsumpcjonizm i stres.

Floating, przez to, że rozprawia się ze stresem, pomaga też w kwestii poprawy koncentracji i w szybszej nauce, a ja zawsze staram się korzystać z okazji do poprawy w tych obszarach. W końcu to stres jest jedną z przyczyn, dla których tak trudno nam czasami skupić się na zadaniu. Przez niego zdarza nam się zapomnieć o ważnym terminie lub czymś zupełnie oczywistym. Mam świadomość, że nie wystarczy tylko jeden zabieg, ale mam zamiar wybrać się na floating ponownie. I Wam też bardzo to polecam!

Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o floatingu i czy wierzycie, że może wpłynąć na poprawę kreatywności i koncentracji.

Powiązane wpisy

Mniej wolniej lepiej. 7 prostych przepisów na to jak mieć mniej, żyć wolniej i czuć się lepiej
Dołącz do newslettera! Otrzymasz eBooka o minimalizmie. Raz na jakiś czas wyślę Ci powiadomienie o nowych wpisach.
I agree to have my personal information transfered to MailChimp ( more information )