Moja pierwsza (solo) wyprawa w Bieszczady

W końcu! Po wielu latach gadania, w końcu udało mi się pojechać na solo wyprawę w Bieszczady! Wspaniale jest spełniać marzenia :)

Jak dojechałam w Bieszczady transportem publicznym?

Pierwszy etap to pociąg na dworzec Warszawa Centralna. Tam przesiadka na pociąg do Krakowa, następnie pociąg do Sanoka. Tam miałam 2 godziny przerwy, a następnie złapałam busa do Ustrzyk Górnych.

Pierwsze moje wrażenie po tym jak wyturlałam się z busa było takie, że te góry są bardzo wysokie! Zupełnie się tego nie spodziewałam, mając w pamięci „Małe Bieszczady” czyli Pogórze Przemyskie. Jednak skala jest tutaj zupełnie inna!

Same Ustrzyki Górne to bardzo mała miejscowość, jest przystanek autobusowy, dwa sklepy, kilka budek z pamiątkami i kilka restauracji/barów oraz miejsc na nocleg. Między innymi jest spore pole kempingowe gdzie można się zatrzymać kamperem, a obok niego „Zielony domek” czyli Bieszczadzki Ośrodek Historii Turystyki Górskiej, niestety nie udało mi się go zwiedzić.

W Ustrzykach Górnych spałam na polu namiotowym prze kultowym schronisku Kremenaros. Bez szału, ale wszystko co potrzebne do przeżycia tam było. Po długiej podróży i wczesnej pobudce (musiałam wstać o 3 rano, czy raczej 3 w nocy) – z zaśnięciem w namiocie nie miałam problemu i spałam jak zabita. Następnego dnia mogłam dłużej pospać i wstałam dopiero o 6 ;)

Ustrzyki Górne – Połonina Caryńska – Bacówka pod Małą Rawką

Na szlaku byłam około 7:40 i to był świetny wybór, bo przez pierwszą godzinę całe Bieszczady miałam dla siebie! ;)

Wejście było średnio wymagające, Połonina Caryńska piękna, chociaż wiatr urywał głowę. Szlak dobrze oznakowany (zresztą wszystkie główne szlaki są dobrze utrzymane, są tablice z informacjami, wiaty i schrony przeciwdeszczowe). Gorsze było zejście zielonym szlakiem w dół do Przełęczy Wyżniańskiej. Bardzo stromo i niewygodne, wysokie schody. Z ciężkim plecakiem zabójstwo dla kolan. Gdybym miała coś zmienić, poszłabym dalej czerwonym szlakiem do Brzegów Górnych (podobno spadek jest łagodniejszy) i tam złapałabym busik do Przełęczy. Busy jeżdżą między Wetliną a Brzegami i Ustrzykami co chwilę, bez rozkładu, jak zbierze się grupka. Ostatecznie można też na stopa.

Cała trasa to ok. 9 km.

Kolejne dwie noce spałam w Bacówce pod Małą Rawką. Świetny klimat i świetni ludzie. No i oczywiście dobra baza do wyjścia na Rawki.

Bacówka – Mała Rawka – Wielka Rawka – Krzemieniec

Mała Rawka” brzmi dość niewinnie, jednak niech Was to nie zmyli. Wejście na nią to godzinny marsz non stop pod górę i to dość stromą. Ze wszystkich czterech tras, które zrobiłam, to podejście było najgorsze. Na szczęście widoki z fragmentu między Małą a Wielką Rawką wynagrodziły trud.

Wielkiej Rawki znowu dość stromo w dół do Krzemieńca, czyli trójstyku granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Poszłam jeszcze trochę w głąb lasu w stronę szczytu Czerteż, ale szlak był zarośnięty, wyludniony i bez widoków, więc zawróciłam.

Cała trasa (tam i z powrotem) jakieś 10 km.

Wetlina – Przełęcz M. Orłowicza – Smerek

To był najprzyjemniejszy dzień z całego wyjazdu. Wetlina to bardzo sympatyczna miejscowość, i w końcu dobre jedzenie (pyszna babka ziemniaczana w restauracji Schronisko Aniołów, dobre śniadanie na polu namiotowym PTTK). Gdybym miała wracać w te rejony na pewno właśnie tutaj bym nocowała. Spędziłam jedną noc w Dworze Roh, bardzo polecam!

Wejście na Przełęcz M. Orłowicza* i dalej na Smerek to sama przyjemność, nie było już tak stromo jak na Mała Rawkę. Poza tym zostawiłam bagaże w hotelu i to zrobiło dużą różnicę. Widoki z przełęczy przepiękne.

*Mieczysław Orłowicz (1881-1959), którego imię nosi przełęcz, był krajoznawcą i popularyzatorem turystyki, zaprojektował też przebieg wschodniej części Głównego Szlaku Karpackiego.

Razem z powrotem – 10 km.

Tarnica – najwyższy szczyt polskich Bieszczad

Po wizycie w Wetlinie wróciłam do Ustrzyk Górnych (znowu nocleg w Kremenarosie), żeby trochę odpocząć i zebrać siły na ostatni dzień i Tarnicę.

Rano podjechałam autobusem do Wołosatego, pod samo wejście na szlak niebieski i stamtąd bardzo przyjemne podejście na Tarnicę. Potem jeszcze sobie dałam popalić i weszłam niemal pionową ścianą w okolice Krzemienia – widoki stamtąd naprawdę nieziemskie. Na koniec przez Szeroki Wierch czerwonym szlakiem do Ustrzyk – sama przyjemność, niemal cały czas w doł, i tylko lekki spadek.

Razem jakieś 15 km.

Podsumowując, był to naprawdę udany wyjazd, chociaż oczekiwania miałam bardzo wysokie, bo od wielu lat Bieszczady były moje marzenie. W takiej sytuacji można się łatwo rozczarować. Oczywiście nie ukrywam, że miałam momenty frustracji (zejście z Połoniny Caryńskiej, podróż tymi wszystkimi pociągami) ale zasadniczo wyjazd 10/10. Chociaż mam wrażenie, że wpadłam tam zaledwie na kilka sekund i tylko liznęłam po powierzchni to, co tutaj można zobaczyć.

W drodze powrotnej wpadłam jeszcze do Ustrzyk Dolnych do Muzeum Przyrodniczego Bieszczadzkiego Parku Narodowego, które w 2022 roku poddano modernizacji. To muzeum to sztos! Jak będziecie w Bieszczadach koniecznie wpadnijcie. W Ustrzykach Dolnych zjadłam też pyszne śniadanie w restauracji Niedźwiadek niedaleko dworca.

A potem już tylko bus do Sanoka, pociąg do Krakowa, do Warszawy, i byłam w domu ;)

Mniej wolniej lepiej. 7 prostych przepisów na to jak mieć mniej, żyć wolniej i czuć się lepiej
Dołącz do newslettera! Otrzymasz eBooka o minimalizmie. Raz na jakiś czas wyślę Ci powiadomienie o nowych wpisach.
I agree to have my personal information transfered to MailChimp ( more information )