Jeśli kuchnia jest sercem domu, to moje serce jest bardzo malutkie ;)
Mieszkam w małej kawalerce i moja kuchnia jest całkiem proporcjonalna do pozostałych pomieszczeń. Nie myślcie jednak, że narzekam. Bardzo lubię moją kuchnię i wcale nie chcę mieć większej. Jak wiadomo – im większa kuchnia, tym więcej sprzątania!
Nie jestem perfekcyjną panią domu, a już na pewno, jeśli chodzi o kuchnię. Pracuję jednak nad tym, aby zawsze panował w niej (względny) porządek i żeby spełniała swoją funkcję jak najlepiej. Pomaga mi w tym kilka minimalistycznych zasad.
Każda rzecz ma swoje miejsce
Jako miminalistka wierzę, że przedmioty to coś więcej niż tylko zlepek materii. Rzeczy mają swoją energię, potrafią wpływać na nas – zarówno pozytywnie jak i negatywnie. I należy o nie dbać. Jednym z wyrazów takiej dbałości jest zapewnienie każdemu z posiadanych przedmiotów „domu”. Chodzi o to, aby każda rzecz miała swoje określone miejsce – gdzie zawsze ją znajdziemy.
Zajmowanie się przedmiotami zajmuje (i zabiera) dużo czasu. Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wyobraź sobie, że chcesz kupić nowy garnek. Szukasz w internecie albo wybierasz się do sklepu stacjonarnego. Decyzja chwilę zajmuje, no ale w końcu go masz. Zabierasz do domu lub kilka dni czekasz na kuriera. Odpakowujesz, myjesz, odkładasz na półkę. Gdy przychodzi pora obiadu – wyciągasz go z szafki, gotujesz, potem znowu myjesz i odkładasz. I podobnie jest z każdą rzeczą, jaką masz. Do tego można dodać czas poświęcony na naprawę, konserwację czy odpowiedzialne pozbycie się przedmiotu. Jeśli pomnożyć to przez liczbę wszystkich posiadanych rzeczy, wychodzi, że zabierają nam one (dosłownie!) całkiem spory kęs czasu. Książkę można by napisać. Np. na temat minimalizmu.
Kiedy masz 10 garnków musisz doliczyć do tego jeszcze szukanie odpowiedniego garnka. Dlatego tak istotne jest, aby każdy garnek, i każda inna rzecz, miała swój dom. A przy tym ważne jest, że…
Żadna rzecz nie mieszka na blacie w kuchni
Blat w kuchni (i wszystkie inne płaskie powierzchnie, jakie mamy w domu, to idealne miejsca do składowania rzeczy. Stoły, blaty, szafki, półki… nawet podłoga. Tworzy się przez to wizualny nadmiar, bałagan, który (nie wiem, jak na was) na mnie wpływa niebyt dobrze. O wiele lepiej czuję się, gdy widzę te płaskie powierzchnie puste, czyste – ewentualnie z jakimś elementem dekoracyjnym albo rzeczą, która tam mieszka na stałe.
Staram się więc, aby moje blaty (których nie mam zresztą wiele) były zawsze puste – gotowe do przyrządzenia posiłku czy kawy. Oszczędzam czas i mniej się frustruję. Czuję się lepiej i spokojniej we własnym mieszkaniu, kiedy nie muszę patrzeć na bałagan i stosy przedmiotów. Nie jestem fanką sprzątania, ale wysprzątane mieszkanie sprawia mi radość. Dlatego zawsze wieczorem zakładam słuchawki, włączam jakiś ciekawy podcast albo audiobooka, i sprzątam wszystkie blaty, stoły i szafki w mieszkaniu, tak, aby nie stało na nich nic niepotrzebnego. Nie zajmuje to więcej niż 15 minut, a w takim czystym pomieszczeniu lepiej się zasypia. Pobudka też jest o wiele milsza.
Im więcej mamy rzeczy w ogóle, tym trudniej znaleźć im wszystkim dom i zapanować nad nimi. Dlatego regularnie robię tzw. „odgracanie”.
Jak często robię odwracanie i porządki generalne?
Chociaż staram się unikać używania angielskich słów, o wiele bardziej lubię „decluttering” czyli odwracanie oraz „deep cleaning”, czyli generalne porządki. Stosuję taką zasadę, że tyle razy, ile w ciągu dnia zaglądam do danej szafki, tyle razy w roku robię przegląd. Do szuflady ze sztućcami zaglądam minimum 6 razy w ciągu dnia, zatem co 2 miesiąc robię odgracanie. I niestety muszę Wam powiedzieć, że nawet mimo tego, że staram się nie kupować nowych rzeczy, zawsze znajdzie się coś do wyrzucenia lub oddania.
Jak wygląda odwracanie?
Obowiązkowo należy wcześniej posprzątać, umyć naczynia, wyrzucić śmieci, wytrzeć blaty. Potem po kolei z każdej szuflady/szafki wyjmuję WSZYSTKO. Nie ma tutaj oszukiwania. Wszystko musi wyjść. Odkurzam i wycieram na mokro półki i wnętrza szuflad. Chowam to, co powinno znaleźć się w dnym miejscu, resztę zostawiam – przedmioty, które mieszkają gdzie indziej, albo te, których nie używam od roku lub dłużej. Regularne przeglądy pomagają lepiej rozeznać się w tym, czego rzeczywiście używam, a czego nie. Pozbywam się też duplikatów – wiele kuchennych sprzętów mam tylko w jednym egzemplarzu.
Mam tylko jeden/jedną:
- garnek
- patelnię
- sitko
- dużą miskę
- deskę i duży nóż do krojenia
- nożyczki
Jeśli przedmioty są w dobrym stanie – oddaję je do pobliskiego sklepu charytatywnego albo proponuję rodzinie/znajomym.
Czasami oczywiście ciężko zdecydować, czy daną rzecz chcemy zostawić, czy raczej posłać gdzieś w świat. Wtedy wkładam taki przedmiot do kartonu i odkładam gdzieś, np. do piwnicy albo na górę szafy w przedpokoju. To tzw. pudełko „być może”. Jeśli przez kilka następnych miesięcy nie będzie mi niczego, co tam jest, brakowało – to znaczy, że przedmiot nie jest potrzebny. A w minimalizmie chodzi o to, aby mieć tylko te rzeczy, które naprawdę są nam potrzebne.
Oprócz duplikatów, staram się też jak ognia unikać wyspecjalizowanych przedmiotów/narzędzi. Nie zawsze jest to możliwe, ale raczej wybieram narzędzia uniwersalne, takie, które posłużą do kilku rzeczy, a nie tylko do jednej.
Minimalistyczna kuchnia a jedzenie
Lubię jeść, ale nie muszą to być koniecznie jakieś wymyślne potrawy. Lubię proste rzeczy – makaron z oliwą i czosnkiem, dobry chleb z pastą z pomidorów albo z hummusem. Chilli (z mięsem lub bez) lub curry. Proste potrawy są super, bo nie trzeba do nich kupować różnych wymyślnych składników czy przypraw. Gromadzenie nadmiaru żywności jest bardzo proste – gorzej, że potem zostajemy z trzema paczkami przeterminowanego ryżu czy mąki. Przesadzamy też zdecydowanie z różnymi dziwnymi przyprawami, kupionymi na jedną okazję. Dlatego staram się mieć w moich szafkach kuchennych tylko podstawowe produkty. I nie kupuję na zapas. Zresztą nie gotuję codziennie – zdarza mi się często jeść w restauracji, zwłaszcza, gdy pracuję z biura, albo zamawiam coś do domu.
Nie posiadam też książek kucharskich – wszystko można znaleźć w internecie. Zresztą moje ulubione przepisy znam na pamięć. Nie mam też kuchenki mikrofalowej ani wymyślnych sprzętów AGD. Mam mały, stary blender, a od niedawna – wyciskarkę wolnoobrotowa do soków. No i wyciskarkę do cytrusów, z której korzystam regularnie zimą do robienia własnego soku z pomarańczy. Mam też prodiż, którego używam średnio raz-dwa razy na miesiąc i zastanawiam się, czy się go nie pozbyć. Nie mam też czajnika elektrycznego (z powodzeniem używam zwykłego, z gwizdkiem) ani ekspresu do kawy. Zamiast tego ostatniego mam ceramiczny dzbanek do robienia kawy przelewowej.
Z pewnością jest w mojej kuchni jeszcze kilka rzeczy, bez których mogłabym się spokojnie obejść. I kilka obszarów, które mogłyby być lepiej zorganizowane. Ale minimalizm, odwracanie – to proces, a nie coś, co zrobi się raz i wystarczy. Także bez spiny, powoli, pracuję nad moją kuchnią. I powiem Wam, że daje mi to sporo frajdy!