Gwiezdne Wojny i opowiadanie historii

Co mają wspólnego Gwiezdne Wojny i opowiadanie historii? Bardzo dużo! W ubiegły weekend w Orlando na Florydzie odbyło się kolejne Star Wars Celebration. Wiecie, taka impreza dla fanatyków Gwiezdnych Wojen. Piszę fanatyków, bo po prostu im zazdroszczę. Tym co tam byli i mogli zobaczyć na żywo ostatniego Jedi. Mieli też okazję być na panelu dyskusyjnym poświęconym kolejnej części, która do kin wejdzie 15 grudnia. A po panelu obejrzeli sobie pierwszy teaser-trailer do filmu The Last Jedi.

Co było do przewidzenia, zaraz po premierze filmik na YouTube w ciągu kilku minut zdążyło obejrzeć kilkaset tysięcy osób. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się omówienia, klatka po klatce analizujące 2-minutowy filmik. Ciągle zresztą pojawiają się video z reakcjami na trailer, teoriami, spojlerami i – co było do przewidzenia – porównania z trailerem do poprzedniej części, czyli Przebudzenia Mocy.

Opowiadanie historii a emocje

Gwiezdne Wojny wzbudzają wielkie emocje w swoich fanach. To zresztą nikomu w Lucasfilmie nie jest pewnie szczególnie niemiłe. Ale muszę powiedzieć, że niektóre reakcje fanów mnie bawią (czytaj: drażnią). Kiedy w zeszłym roku obejrzeliśmy Rogue One: A Star Wars Story – od razu pojawiła się lawina artykułów na temat tego, co jest lepsze, Przebudzenie Mocy czy Łotr Jeden. Jako główny zarzut podawano fakt, że Przebudzenie Mocy jest kalką z Nowej Nadziei, czyli pierwszego filmu o Skywalkerach. A Łotr Jeden jest oryginalny. Otóż nie, nie jest bardziej oryginalny niż Przebudzenie Mocy. Oba czerpią nie tylko z Gwiezdnych Wojen jako całości, ale i z tego, jak się takie filmy robi. I oba mimo tego bardzo mi się podobały. There, I said it!

Od lat 1977-1983, czyli od czasu kiedy pierwsze trzy filmy miały swoje premiery, ciężko jest dogodzić fanom Gwiezdnych Wojen. Nic nigdy nie jest tak dobre jak oryginalna trylogia. Prequele, zmiażdżone przez fanów, to tylko wierzchołek hejtu na Lucasa. Moją osobistą teorią jest to, że ta fala krytyki była główną przyczyną, dla której sprzedał on swoją firmę Disneyowi.

No i Disney ma zamiar teraz na tej firmie zarobić. Dużo. Nie ma w tym nic dziwnego. Oni niech zarabiają. A ja się tylko cieszę, że co roku będzie nowy film. Cieszę się jak dziecko, a jednocześnie z rozbawieniem obserwuję batalię, jaką toczą na forach fani Gwiezdnych Wojen. Marzą oni chyba o powrocie sagi w pełni splendoru z roku 1977.

Wracając jednak do trailera VIII epizodu, czyli The Last Jedi

Zdążono go już zestawić ze zmontowanymi na nowo scenami z trailera do Przebudzenia Mocy. Abstrahując od słuszności takiego zestawiania – moje pytanie brzmi: I co z tego? Co z tego, że w obu trailerach pojawiają się podobne sceny? Co z tego, że znowu mamy wybuchającego X-winga, a bohater jest spocony i dyszy? Przecież wszystkie filmy z uniwersum Gwiezdnych Wojen są oparte na pewnym dobrze znanym schemacie. Wszystkie zawierają powtarzające się elementy. Mamy zawsze wyścig (Lucas uwielbiał wyścigi samochodowe), mamy bohatera – sierotę, samotnie żyjącego gdzieś na odludnej planecie. Mamy scenę w kantynie pełnej dziwnych kosmitów. Mamy walkę na miecze świetlne, ktoś komuś obetnie rękę albo inną kończynę, ktoś spadnie w przepaść. Ktoś zawsze powie: Mam co do tego złe przeczucia. Mamy w końcu walkę w przestrzeni kosmicznej i finalną, wielką eksplozję.

Czy to, że te elementy pojawiają się niemal w komplecie we wszystkich filmach, świadczy na ich niekorzyść? Nie. Na tym między innymi polega opowiadanie historii. Na powtarzaniu elementów, które są nam bliskie, które nosimy w swoim kulturowym DNA. Oczywiście – na tym powtarzalnym szkielecie każdy twórca buduje swoją własną, oryginalną wizję. Dokonuje modyfikacji. Buduje swoją interpretację historii, która jest wspólna. Dokłada małe, własne cegiełki do tej budowli. Ale jej konstrukcja jest wciąż ta sama. Jest to konieczne, abyśmy byli w stanie odczytać zawarte w utworze kody. Tylko ich łatwe odczytanie da nam satysfakcję z oglądania filmu. Wyobraźcie sobie Gwiezdne Wojny bez kosmicznej bitwy, bez myśliwców, bez kantyny i mieczy świetlnych. Słabo, co?

Jest tylko jedna historia

Wszystkie historie, które znamy możemy pogrupować ze względu na wspólne elementy, z których się składają. A jeśli je zupełnie uprościć – zostaniemy z jedną, jedyną historią. Od wieków ją sobie powtarzamy i nigdy nam się nie nudzi. Jest to podróż bohatera. Niekoniecznie musi być to fizyczna podróż z punktu A do punktu B. Pisał o tym Joseph Campbell w książce Bohater o stu twarzach. Każda historia jest mniej lub bardziej zmodyfikowaną wersją tej historii.

Chyba już kiedyś linkowałam na moim blogu do tego filmiku, który wyjaśnia na czym polega droga bohatera, ale nie zaszkodzi podlinkować powtórnie.

A oryginalność? Jest fajna, ale nie przeceniajmy jej. I tak w naszym świecie nadajemy jej za dużo wartości. Gubiąc po drodze inne, nie mniej ważne rzeczy.

Jak podobał wam się trailer do The Last Jedi? Czekacie na film? Podzielcie się opiniami w komentarzach.
Mniej wolniej lepiej. 7 prostych przepisów na to jak mieć mniej, żyć wolniej i czuć się lepiej
Dołącz do newslettera! Otrzymasz eBooka o minimalizmie. Raz na jakiś czas wyślę Ci powiadomienie o nowych wpisach.
I agree to have my personal information transfered to MailChimp ( more information )