To były bardzo górskie wakacje! W tym roku w górach byłam łącznie chyba tyle, co przez całe życie (może nieco przesadzam, ale i tak było intensywnie!). Mój ostatni tegoroczny górski kierunek to Góry Stołowe, które odwiedziłam przy okazji Festiwalu Krajoznawczego.
Festiwal Krajoznawczy – o co chodzi?
Jest w Polsce Towarzystwo Krajoznawcze „Krajobraz” – organizacja pozarządowa, która zajmuje się promocją krajoznawstwa i świadomej, niszowej nawet, turystyki. Wydają przewodniki, mapy z mikrowyprawami dookoła dużych miast, organizują spotkania, wędrówki większe i mniejsze. A od czterech lat – także Festiwal Krajoznawczy. Każda jego edycja przybliża inny region Polski. Były już Białowieża, Jura Krakowsko-Częstochowska, Wisła – w tym roku padło na Góry Stołowe. Jako że istnieje też Park Narodowy Gór Stołowych, wiedziałam, że taka okazja nie może mnie ominąć. Tutaj muszę dodać, że duży udział w organizacji festiwalu, obok „Krajobrazu” miało stowarzyszenie Stolovelasy.
Podczas 4 dni festiwalu miały miejsce wędrówki po Górach Stołowych po stronie czeskiej jak i polskiej, były różnego rodzaju warsztaty, spacery edukacyjne, spotkania czy nawet koncert. Na mnie bardzo duże wrażenie zrobił spacer na boso fragmentami „Radkowskiej Obwodnicy Spacerowej” – trasy opracowanej przez Stolovelasy. Podczas spaceru (a jakże!) na boso, mieliśmy okazję poczuć las wszystkimi zmysłami – dotykiem, wyczuwając pod stopami twarde kamienie, piasek, błoto, czy cudownie mokro-miękki mech. Brodziliśmy w strumykach, zamykaliśmy oczy i wsłuchiwaliśmy się w dźwięki lasu. Nie mieliśmy ze sobą telefonów, więc spacer miał też elementy uważności. Wspaniałe doświadczenie! W lesie bywam często, ale nigdy jeszcze nie byłam tak intensywnie.
Góry Stołowe – Szczeliniec
Pierwszego dnia festiwalu wybrałam się na 17-kilometrową wędrówkę (która okazała się mieć nieco ponad 20 km długości) po czeskiej stronie Gór Stołowych. Wyruszyliśmy grupką (około 50 osób) z miejscowości Teplice nad Metuji i stamtąd kierowaliśmy się oznakowanym szlakiem przez Teplickie Skały, niedaleko słynnego Skalnego Miasta. Piękna była to wędrówka, chwilę przed startem spadł deszcz, więc las był przyjemnie chłodny. Poza nami na szlaku zero turysty.
Drugiego dnia wzięłam udział spacerze prowadzonym przez pracownika Parku Narodowego – godzinna trasa u podnóża Szczelińca Wielkiego. Prawie wszyscy uczestnicy festiwalu wybrali się na inną trasę (do schroniska Amerika) jednak mi zależało aby zobaczyć Park od środka. I nie żałuję, bo pan oprowadzający naszą małą grupkę okazał się nie tylko posiadać ogromną wiedzę o przyrodzie ożywionej i nieożywionej tego miejsca, ale był też całkiem zabawnym showmanem i zabawiał nas anegdotami, dowcipami. Był też deklamowany wiersz. Ogólnie polecam. Po spacerze, (który wg mnie był za krótki, mogłabym z panem Tadeuszem obejść całe chyba Góry Stołowe) weszliśmy na szlak na Szczeliniec Wielki. A w zasadzie na schody. Początkowo zdziwiło nas, że dużo ludzi idzie w przeciwną stronę, niż my, chociaż dla schodzących ze szlaku była alternatywna trasa. Okazało się, że osoby te nie posiadały (jak my) biletu.
Od jakiegoś czasu, ze względu na duży ruch turystyczny, Park Narodowy Gór Stołowych wprowadził limity na wejścia na Szczeliniec. Dlatego jeśli się tam wybieracie – koniecznie kupcie bilet z wyprzedzeniem. Można to zrobić przez stronę parku.
Na końcu schodów oczom naszym ukazał się dziki tłum ludzi, kilka straganów i oblężone niemal schronisko. Przy kasach (dlaczego one są o góry a nie na dole, nie wiem) – kolejny tłumek wykłócający się z pracownikami parku o te nieszczęsne bilety… My przeszliśmy bez problemu. Kiedy tylko minęliśmy kasy – tłum i hałas zniknął. Znaleźliśmy się w skalnym miasteczku czy też labiryncie, ze Szczelińcem Wielkim niemal na samym początku. Unikalne formacje skalne, szczeliny, przez które trzeba było się przeciskać na czworaka, karłowate sosny i niesamowity widok na okolicę (widać było Karkonosze i masyw Śnieżnika!) – to wszystko sprawiło, że zakochałam się w tym miejscu – nawet pomimo tych tłumów dzikich turystów na starcie.
Szwendownik – nowy kanon krajoznawczy
Nie jestem fanką plastikowych pamiątek made-in-china, za to lubię przywieźć sobie jakiś ładny przedmiot z podróży, żeby mieć coś, co będzie mi o niej przypominało. I tym razem przywiozłam coś zupełnie wyjątkowego. Szwendownik!
Jest to piękna książeczka pełna inspiracji do dalszych podróży wydana przez Towarzystwo Krajoznawcze i wyróżniona w konkursie na najpiękniejszą książkę roku 2023. Jeśli szukacie pomysłów na odkrywanie nieoczywistych miejsc poza utartym szlakiem – polecam.
Podsumowując…
Cztery dni to zdecydowanie za mało, aby poznać całe Góry Stołowe. Mam nadzieję, że uda mi się tam jeszcze kiedyś wrócić. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że podróżowanie to coś więcej niż zdobywanie kolejnych punktów na mapie – to głębokie doświadczenie, które pozwala nam być bliżej natury, siebie samych i innych ludzi. Góry Stołowe z ich tajemniczą aurą oraz Festiwal Krajoznawczy na długo będą dla mnie inspiracją do kolejnych podróży – tych małych, codziennych wypraw, w których z uwagą będę odkrywać to, co na pierwszy rzut oka niewidoczne.