Ok, wyjaśnię tylko szybko, że to nie będzie recenzja 50 Shades of Grey.
Po prostu nagle poczułam, że muszę napisać o bólu i cierpieniu. Bo w sumie nigdy wcześniej nie pisałam. Bo w sumie dlaczego nie.
Co ma ze sobą wspólnego gra na ukulele i prowadzenie bloga?
Wszystko zaczęło się od tego, że 3 tygodnie temu kupiłam sobie ukulele. Nigdy wcześniej nie uczyłam się grać na żadnym instrumencie, przynajmniej nie jakoś bardzo na poważnie. A teraz, od 3 tygodni, około 2-3 godziny dziennie ćwiczę. Codziennie. Gram wieczorem (staram się cicho, żeby nie wkurzać sąsiadów), a potem znowu gram rano, jak tylko umyję zęby i zrobię sobie kawę. I kiedy rano dotykam palcami strun, czuję jedynie ból. Opuszki palców lewej ręki bolą mnie non stop od niemal miesiąca. Są zdrętwiałe, wrażliwe i pokryte odciskami. I nic nie zapowiada, że szybko się to zmieni.
Tak sobie pomyślałam: ok, bolą cię dłonie, palców praktycznie nie czujesz (to ciekawy miks swoją drogą), to może przestań, zrób sobie przerwę. Niech przestanie boleć, wtedy wrócisz do ćwiczeń. Ale nie. Po prostu się nie da. No bo tak to jest, jak się robi coś, co się totalnie czuje, tak, że po prostu nie można przestać. Nie można się oderwać. I z moim blogowaniem/pisaniem jest podobnie – mimo tego, że jest to czasami dla mnie trudne. Mimo oporu z wewnątrz (lenistwo!) i z zewnątrz (brak docenienia, krytyka). Mimo frustracji i ciągłego poczucia, że po co, że nie warto, że to nigdy nie będzie nic ponadprzeciętnego. A jednak cały czas to robię. Nie dlatego, bo chcę, tylko dlatego, bo muszę.
Rzeczy, na których wyjątkowo nam zależy, sprawiają ból, ale nadal przy nich trwamy, bo dają nam… inne rzeczy. Przyjemność na przykład. A kiedy w głowie ból zaczyna kojarzyć się z przyjemnością – może robić się dziwnie. Co najmniej ciekawie. Ale jeśli ten ból nie sprawia przy okazji przyjemności, to znaczy, że nie warto w to brnąć.
Czego uczy nas ból
Jeżeli robisz coś, poświęcasz na to swój czas mimo bólu, dyskomfortu, płacąc za to niewyspaniem, bałaganem w domu i zaniedbanymi relacjami… to znaczy, że to jest właśnie to coś dla Ciebie. I że jest to dla Ciebie na tyle ważne, że w końcu osiągniesz swój cel. W końcu ci się uda. Bo wystarczy Ci samozaparcia. Nawet, jeśli początkowo nie będzie Ci się udawało.
Wiele ludzi uważa, że jak coś Ci nie wychodzi tak od razu, to znaczy, że nie masz talentu. Predyspozycji. I lepiej sobie daruj. Ja myślę, że jest odwrotnie. Jak coś idzie Ci łatwo – to po co to robisz? Jakie jest w tym wyzwanie dla Ciebie? Może udowodnisz światu, że coś umiesz, ale nie czy nie fajniej udowodnić to samemu sobie? Lepiej zabierz się za coś trudnego, żebyś poczuł właśnie te odciski na palcach od ciężkiej pracy. Zresztą pisałam już o tym, że potrzebujesz tylko jednej rzeczy, aby pozyskać jakąś nową umiejętność. Zapomnij więc o talencie. Jest tylko ciężka praca.
Cierpiący artysta
Oczywiście nauka gry na ukulele i pisanie tekstów nie są jakoś super odległymi od siebie tematami. Obie te rzeczy należą do zajęć kreatywnych, twórczych. A twórcy, artyści, to osoby, z którymi dość łatwo kojarzymy cierpienie. Jeszcze w szkole, pół żartem, pół serio wbijano nam do głowy, że był taki artysta, co cierpiał za milijony. Ach i och i ech, jaki biedny, wrażliwy artysta. Biedny, ale szlachetny, bo cierpiący. A cierpienie uszlachetnia. Tylko że nikt w to nie wierzył. Cierpienie było maską, w którą ubierało się artystę po to, by go wykpić. Cierpienie było czymś, czego należało unikać.
A to cierpienie u artystów działa w drugą stronę. Nie jest skutkiem bycia artystą, ale raczej przyczyną. W Psychology Today przeczytałam niedawno o badaniach mówiących, że ludzie są najbardziej kreatywni, kiedy mogą doświadczać i pozytywnych, i negatywnych emocji. Jeśli jesteś osobą twórczą i kreatywną (w co wierzę), to dla własnego spokoju dobrze jest ten fakt zaakceptować. Ból i proces twórczy są powiązane. Cierpienie i poświęcenie jest potrzebne, aby coś stworzyć i aby coś osiągnąć.
Pisanie też powoduje ból. Może nie fizyczny (chyba, że piszesz długopisem, i robisz to długo i szybko). Ale cierpisz. Bo albo nie możesz znaleźć tematu, albo wiesz co chcesz powiedzieć, ale nie wiesz jak to przekazać, wyrazić. Z kolei innym razem niby piszesz, ale jak czytasz, to wiesz, że nie o to Ci chodziło. Nikt tego nie przeczyta, nikt nie zrozumie. Że to bzdura. Delete, delete, delete.
Czy istnieją cierpienio-holicy?
Ból oczywiście może być także uzależniający. I najlepiej wiedzą o tym (podobno) sportowcy. Jest takie zjawisko jak Euforia biegacza (osobiście nigdy nie doświadczyłam) – fenomen stanu euforycznego, pojawiający się podczas biegu długodystansowego lub innej długotrwałej aktywności fizycznej, powodujący zwiększoną odporność na ból i zmęczenie (za: Wikipedia). W mózgu takiego biegacza wydzielają się enkefaliny i endorfiny. Mają one zaskakująco sporo wspólnego z morfiną, co też jest ciekawe. No i tłumią odczuwanie drętwienia i bólu w trakcie uprawiania sportu.
Jeśli chcecie wiedzieć więcej na temat tego, jak mózg reaguje na ból, obejrzyjcie sobie ten film TEDEd:
Na koniec – boleśnie banalny morał
Ok, ale jaki jest morał tej historii!? Dość banalny. Ból jest dobry i pożyteczny. I warto tak właśnie na niego spojrzeć. Jeśli uczysz się czegoś nowego, a przy tym cierpisz, męczysz się, odczuwasz generalny brak satysfakcji – ale nadal chcesz to robić, to: A) nie jesteś sam/sama i B) to bardzo dobry znak! To znaczy, że jeszcze Ci na czymś zależy. A to jest postawa, której coraz bardziej nam brakuje.