Przeczytałam niedawno, ku własnemu zaskoczeniu, książkę pt. „Wszystko zaczyna się w głowie, a kończy, gdy nie działasz” Karoliny Cwaliny-Stępniak. Zgodnie z zapewnieniami autorki, to lektura o coachingu dla ludzi, którzy nie wierzą w coaching. Jacy ludzie czytają o czymś, w co nie wierzą? Chyba tylko tacy, którzy nie boją się wychodzić poza swoją bańkę.
W tej bańce siedzimy razem z naszymi ulubionymi serialami, środkami przekazu, poglądami, politykami, których gotowi jesteśmy zaakceptować. Religiami i dietami, które nam się podobają. To, co nie pasuje do naszego światopoglądu, jednym przyciskiem „unfollow” wyrzucamy poza swoją bezpieczną bańkę.
A zatem choć na dźwięk słowa coaching nieco mnie wzdryga – przekłuwam bańkę i czytam. To dla mnie przecież nie pierwszy „pierwszy stopień do piekła”.
Skojarzenia
Słowo coaching kojarzy mi się raczej negatywnie. Chociaż w sumie niewiele o nim wiem. Czy chodzi o powtarzanie przed lustrem „jestem zwycięzcą”? Podobno nie. Wiele osób, które szanuję za ogrom wiedzy, twierdzi, że coaching jest manipulacją i wyciąganiem pieniędzy przez smutnych trenerów rozwoju osobistego. Ale co jeśli na niektórych ma pozytywny wpływ? Jeśli im pomaga? Czy w takim przypadku można powiedzieć, że jest niedobry?
Jeśli coaching polega na przekonaniu, że wszystko zaczyna się w głowie, to chyba nic strasznego? Tylko czy rzeczywiście WSZYSTKO zaczyna się w głowie?
Byłoby super, gdyby to była prawda – o czymś pomyślisz, bardzo czegoś zapragniesz – i oto staje się. A jednak czasami warunki zewnętrzne zupełnie nie chcą podporządkować się naszym głowom i temu, co w nich mamy. Czasami mimo najlepszych chęci nie potrafimy przeskoczyć tego, skąd pochodzimy, jakie otrzymaliśmy geny, wychowanie czy wykształcenie.
Ciekawa jestem jakie jest Wasze zdanie. Bo ja nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy absolutnie wszystko zaczyna się w głowie. Według mnie rzeczywistość nie jest tak czarno-biała, jak przedstawia to autorka. Owszem, mamy wpływ na to jak interpretujemy rzeczywistość, ale nie da się ukryć, że na niektóre kwestie nie mamy wpływu.
Autentyczność i co dalej?
Autorka zadaje w książce pytanie, czym jest autentyczność i czy w dzisiejszych czasach i z wszechobecnymi mediami społecznościowymi jest ona możliwa do osiągnięcia. Sporo ostatnio analizuję temat autentyczności, ale ciągle nie doszłam do żadnych ciekawych wniosków. Wszyscy podkreślają, że autentyczność jest niezwykle ważna. Tylko nikt nie wie, jak ją osiągnąć.
Podobnie jest z Pewnością siebie, o której Karolina również pisze w książce. Dodaje, że pewność siebie nie jest czymś, z czym się rodzimy. Możemy za to się jej nauczyć. I pod tym jak najbadziej jestem w stanie się podpisać.
Zgadzam się też, że dzieje się tak w dużej mierze, ponieważ media społecznościowe wmawiają nam jak mamy wyglądać i żyć, by osiągnąć szczęście. Tylko szczupła i piękna dziewczyna, koniecznie umalowana i wystylizowana, może być szczęśliwa. Taki jest przekaz, z jakim codziennie mamy do czynienia w sferze publicznej.
„Co gorsza, często same tego od siebie oczekujemy.” – dodaje autorka.
Racja, ale w mojej osobistej bańce jest też miejsce dla tych nieszczupłych i niewystylizowanych. Wszystko zależy, jak tę swoją bańkę urządzisz.
Poza tym tyle już zostało powiedziane i napisane na ten temat, że przestało robić (przynajmniej na mnie) wrażenie. Chcę wierzyć, że jednak dojrzeliśmy nieco jako gatunek i nie patrzymy tak bezkrytycznie na media społecznościowe i na kreowane tam wizerunki. A jeśli uważniej się rozejrzymy, zauważymy sporo zmian i wysiłków, aby promować nie tylko młode, szczupłe i piękne kobiety, ale raczej pokazywać różnorodność.
W książce aż roi się od ciekawych tematów. Ale ta książka to zbiór refleksji na ich temat. Nie znajdziemy tam rozwiązań czy narzędzi do radzenia sobie z problemami. A przykłady, które podaje autorka, wydają mi się zbyt hermetyczne. Obawiam się, że nie każdy będzie mógł z nich skorzystać i przyłożyć 1:1 do swojej sytuacji.
Proste recepty nie są wcale proste
Autorka podaje w książce kilka magicznych trików, które moim zdaniem mogą pomóc doraźnie, ale nie na dłuższą metę. Nie komuś, kto jest nieśmiały i brak mu wiary i pewności siebie. Jeśli ktoś żywi do siebie głęboko zakorzenioną nienawiść lub ma poczucie winy – nie pomoże mu stanie w pozycji supermena. Może na chwilę poprawi humor.
Metoda „Fake it till you make it” działa tylko przy założeniu, że jak najszybciej przejdziesz do fazy „make it”. Nie sprawdzi się jako strategia życiowa.
Według mnie najpierw należałoby dojść do sedna i znaleźć przyczynę, dla której zachowujemy się tak, a nie inaczej. Dlaczego mamy kompleksy i lęki, a brakuje nam pewności siebie? Czego się wstydzimy. Za co nie chcemy wziąć odpowiedzialności. Dopiero gdy namierzymy powód, możemy coś budować.
Powtarzanie sobie rzeczy ważnych to bardzo przydatna praktyka. Zwłaszcza, że o tych pozornie oczywistych mamy tendencję zapominać. Ale sama książka nie wystarczy. Może stać się jedynie inspiracją. Ja sięgnęłam po nią właśnie w poszukiwaniu inspiracji. Trochę jako eksperyment – chciałam poszukać poza swoją bańką. I co znalazłam? Czego się dowiedziałam? Że wszystko jest w mojej głowie. Nie ma co czekać na inspirację czy motywację z zewnątrz. Tylko tyle i aż tyle.
[related_posts_by_tax posts_per_page="3" columns="3" format="thumbnails" image_size="medium"]