Codziennie zrób sobie prezent

Dzisiejszy wpis będzie nieco inny niż zwykle. Zaczyna się czerwiec, robi się cieplej i słoneczniej. A ja do tego mam urlop i naszła mnie ochota, aby napisać coś lżejszego i przyjemniejszego. Zatem dzisiaj nie o blogowaniu, ale o spędzaniu wolnego czasu. W końcu nie samym blogowaniem bloger żyje.

Wszystko zaczęło się od tego, że po raz kolejny oglądam Twin Peaks. To jeden z moich ulubionych seriali. Właśnie zaczął się (po 25 latach przerwy!) trzeci sezon, więc oglądam jednocześnie nowe i stare odcinki. W jednym z tych starszych Agent Cooper mówi do szeryfa Harry’ego, który śpieszył na miejsce zbrodni, żeby trochę zwolnił. Mówi do niego: Codziennie postaraj się dać sobie jakiś mały prezent. Czy to będzie nowa koszula, czy filiżanka pysznej, czarnej kawy. Pozwól sobie na chwilę przerwy.

Agent Cooper często zaskakiwał tego rodzaju wypowiedziami. Jego wiara w sny, przeczucia, obsesja na punkcie kawy i podziw dla kultury Tybetu nie współgrały z poważną pozycją agenta FBI. Ale chyba za to go kochamy. Dzięki przywołanej scenie przypomniałam sobie, że w zeszłym roku podczas urlopu konsekwentnie wdrażałam w życie filozofię najfajniejszego agenta FBI jakiego zna telewizja. Nie wyjeżdżam w wakacje w tropiki i nie przywożę pięknych zdjęć na tle błękitnej wody. Słyszę więc taki cichy głosik z tyłu głowy, który mówi mi, że urlop to stracony czas. W końcu nie robię nic spektakularnego ani nawet pożytecznego.

Swoją drogą, jeśli popatrzeć na zdjęcia w mediach społecznościowych i na portalach randkowych, można odnieść wrażenie, że wszyscy żyjemy życiem jakby wyrwanym z filmu akcji. Wszyscy jeździmy na snowboardzie, trenujemy MTB, ciągle jesteśmy za granicą i świetnie się bawimy popijając Martini. Jak jakiś James Bond. Mało kto archiwizuje te malutkie rzeczy, które się nam zdarzają. Z których składa się większość życia. Dlatego postanowiłam sobie, że każdego dnia, przez 2 tygodnie urlopu, będę robiła dla siebie coś miłego. Dodatkowo spisywałam te rzeczy codziennie, aby jeszcze bardziej utrwalić doświadczenia. Pewnie większość piszących osób zgodzi się ze mną, że jak coś jest niespisane, to trochę jakby tego nie było. Dzięki temu „kolekcjonowaniu” wrażeń wakacje zrobiły mi się ciut dłuższe.

Co zatem znalazłam w moich zapiskach z zeszłego roku?

  • Wyjście do Gdyńskiego Centrum Filmowego na przedpołudniowy seans – w pojedynkę, kiedy w sali kinowej nie ma tłumów, tak ogląda się najlepiej, bez zbędnych rozpraszaczy w postaci gadającego towarzystwa.
  • Domowa lemoniada + książka + leżak na balkonie.
  • Zakupy na Hali Targowej, którą regularnie odwiedzałam tylko za dzieciaka (z mamą). Nie było jeszcze wtedy opcji na zakupy z dowozem. Klimat się nie zmienił i nie wiem dlaczego, ale stosy pomidorów, koperku i sałaty działają na mnie kojąco.
  • Kolacja w zazwyczaj omijanej ze względów finansowych restauracji, a do kolacji koniecznie kieliszek Prosecco. Nic tak nie smakuje latem i wakacjami jak Prosecco.
  • Truskawki!
  • Spacer po lesie, parku, ogrodzie botanicznym, palmiarni – wyłącznie w celu przebywania wśród zieleni, to podobno dobrze działa na kreatywność!
  • Jedzenie na świeżym powietrzu.
  • Wypad rowerem na Półwysep Helski.
  • Wieczorne jam session w Blues Club.
  • Spektakl na scenie letniej na plaży w Orłowie albo kino pod chmurką.

Przede wszystkim jednak staram się nie myśleć o tym, że marnuję czas. O tym, że może powinnam w tym momencie pracować, pisać, coś robić. Ok, robienie jest ważne, praca jest ważna, ale trzeba też czasem się zatrzymać. I zrobić (lub napisać) coś, co wydaje się mało ważne. Agent Cooper o tym wiedział.

Mniej wolniej lepiej. 7 prostych przepisów na to jak mieć mniej, żyć wolniej i czuć się lepiej
Dołącz do newslettera! Otrzymasz eBooka o minimalizmie. Raz na jakiś czas wyślę Ci powiadomienie o nowych wpisach.
I agree to have my personal information transfered to MailChimp ( more information )